niedziela, 1 czerwca 2014

17 tygodni do maratonu, czy coś z tego będzie?

Wróciłam do biegania.
Powinnam to wykrzyczeć: WRÓCIŁAM DO BIEGANIA I ZNÓW TO KOOOCHAM!!!
Przerwa jednak dobrze mi zrobiła WRÓĆ! Zrobiła mi źle, bo przytyłam ;p ALE! Jak już kiedyś chyba pisałam, od jakiegoś czasu każde wyjście na trening łączyło się z wkurzeniem na mojego R., który nie trenuje, ale za to startuje we wszystkich zawodach i potem chodzi jak bocian. Stawy i ścięgna dostają tak po łbach, że głowa mała... no i w związku z tym od kiedy zaczął biegać ja zaczęłam wyciagać go na treningi; "Idę pobiegać, idziesz ze mną?" (siedzi przy kompie, nie, nie pracuje raczej gra) "nieee... wieje." "tu jest gdynia tu zawsze wieje". Oprócz tego słyszałam też "jestem zmęczony", "pada", "nie chce mi się" itp. przed oczami w tym momencie stawało mi jego cierpienie po zawodach (bo naprawdę go boli i jęczy jak małe dziecko) i co? NO WKURZAŁAM SIĘ! A jak jestem wkurzona to trening w ogóle nie sprawia mi przyjemności ;/ No i w końcu jeszcze się pogorszyło "a może nie pójdziesz i obejrzymy jakiś film?" no i zostawałam... a dupa ROSŁA! I wyniki w biegach ulicznych leciały na łeb na szyję.
W czwartek po zajęciach wynurzyłam się po raz pierwszy. PADAŁO. Na mojej stałej ścieżce, na której zaczynałam biegać (taki powrót do korzeni ;)) NIKOGO. Było BOSKO! Zrobiłam 7,5km z 4 przebieżkami po 20 sekund włącznie. JA! Z PRZEBIEŻKAMI! Tymi, których zawsze nienawidziłam z całego serca ;p ale niech to powiedziałam sobie: BĘDĘ JAK GEPARD! ;) I zrobiłam, choć przy ostatniej przypominałam raczej wyliniałego kocura ze sporą nadwagą niż geparda ;p Następnego dnia miałam oczywiście potężne zakwasy... po 7km... WSTYD I HAŃBA!
Pokornie zrobiłam dzień przerwy i spojrzałam w plan treningowy do wrześniowego maratonu. Przecież chcę go przebiec! A do tego trzeba biegać. Tydzień 25 maja - 1 czerwca przewidywał 14km długie wybieganie. Pff co to dla mnie? No tak... z tym, że po 7 miałam zakwasy ;p ale dobra mysle sobie, w piątek zrobiłam przerwę organizm wypoczął po eksperymencie przebieżkowym, więc w sumie można by spróbować. POWOLUTKU! Tak wolno, że wyprzedzać mnie będą babcie z balkonikami! I pan z psem! Z psem, który ma nadwagę! Postanowiłam biec POD TĘTNO. (mroczna muzyka)
Z moim bieganiem pod tętno to jest ciężka sprawa... pisałam wam już kiedyś o tym, że lekarz kazał mi je monitorować, bo serducho dziwnie się zachowuje tzn. podczas wysiłku fizycznego wskakuje momentalnie i później jest cały czas na wysokich obrotach a później momentalnie się uspokaja. Od tamtego czasu trenuje bieganie w mojej środkowej strefie tętna, czyli maks do 176 uderzeń serca na minutę. Z tym, ze to naprawdę nie jest proste, bo... wyprzedzają mnie motyle ;p i to nie jest miłe uczucie!
Rozpisałam się tak, że dotąd pewnie już nikt nie doczyta ;) w każdym razie przebiegłam te 14 km, pod koniec chciało mi się wymiotować ;p więc naprawdę jest ŹLE. Musiałam zrobić "schłodzenie" jak profesjonalny biegacz, bo czułam, ze jak się zatrzymam od razu to zemdleję...Później rozciąganie i... na schodach do domu zderzyłam się z Lubym "gdzie ty byłas tyle czasu?! Miałaś biec tylko 14km ja tu od zmysłów odchodzę!" Biedny Luby nie przypuszczał, ze przebiegnięcie 14km może zająć dwie godziny ;p takie rzeczy tylko przy bieganiu pod tętno :D W domku zjadłam 4 kostki mlecznej czekolady żeby uniknąć zjechania z braku cukru (o dziwo smakowała paskudnie ;p miód jednak jest lepszy po treningu), wypiłam soczek wyciśnięty z pomarańczy i obłożyłam kolana lodem :)
Dziś miała być przerwa, ale chyba wyjdę chociaż na 5km, bo mnie nosi ;p no i jutro do 19 na uczelni (w tym dwa egzaminy)... w domu będę koło 20 i przed grą o tron raczej nie zdążę wyleźć potruchtać. 

Podsumowując, dla tych, którzy nie przebrnęli przez całość: znowu czuje, ze żyje!

1 komentarz :

  1. Hej ho!!! Cóż to taka cisza! nie biegasz? to może chociaż odpowiedz mi na pytania w ramach Liebster Award :) buźki francuskie! ;)

    OdpowiedzUsuń